Mimo że karczma Między Młotem a Kowadłem
znajdowała się spory kawałek od portu, to nawet tu czuć było
odór ryb. Frryan stanął w progu, nie zważając na to, że
zimne strużki deszczu spływają mu po plecach. I tak był cały
przemoczony, a nie miał zamiaru wpakować się w jeszcze większe
bagno niż to, w którym teraz siedział.
– Zamykaj te cholerne drzwi! – wrzasnął ktoś z tłumu.
Mężczyzna pospiesznie spełnił żądanie, w obawie, żeby nie
zwrócić uwagi większej ilości osób. Westchnął ciężko,
ściągając przeoczony płaszcz. Rozejrzał się, szukając wolnego
miejsca.
Wszystkie przy kominku były już zajęte, pozostały tylko te
najbliżej drzwi. Było tu głośno i tłoczno. Nigdy nie wybrałby
podobnego miejsca na spotkanie, jednak nie miał wyboru. Włożył
rękę do kieszeni i namacał broszkę. Chłodny metal dodał mu
odwagi i pozwolił skupić na zadaniu. Zajął ostatni wolny stolik,
z boku sali, zamówił piwo i czekał. Przybył sporo przed umówioną
godziną, żeby zorientować się w ewentualnych drogach ucieczki.
Były tu dwa okna zasłonięte okiennicami, drzwi i przejście koło
szynkwasu, które z całą pewnością prowadziło do kuchni i
pokojów na piętrze. W pomieszczeniu unosiły się błogie zapachy.
Frryan przełknął ślinę na myśl o potrawce, ale zaraz pokręcił
głową. Zacisnął pięści, skupiając się na otoczeniu. Nie
przyszedł tu przecież, żeby jeść i pić!
Nagle ktoś usiadł obok niego, stawiając na stole talerz z udkiem
kurczaka i kromką czerstwego chleba. Frryan nie widział skrytej w
cieniu kaptura twarzy sąsiada. Swoją drogą... kto normalny siedzi
w płaszczu, w pomieszczeniu?
– Przepraszam, ale to miejsce jest zajęte, czekam... – zaczął
Frryan, jednak urwał, czując lekkie ukłucie. Zdumiony spojrzał na
czubek sztyletu, który nieznajomy przystawił mu do boku.
– Ani drgnij – szepnął mężczyzna, wolną ręką chwytając
mięso. – Masz pieniądze?
– M-mam. – Frryan czuł się jak sparaliżowany. Przecież było
jeszcze sporo przed spotkaniem! Skąd... jak? Czekał tu na niego?
Przyszedł sam, czy z kimś? A może śledził go od początku?
– Spokojnie, hrabio – powiedział łagodnie złodziej, zabierając
sztylet. – Nie masz powodów do obaw. Zdaje się, że w sakiewce
rzeczywiście jest umówiona kwota. – Zaskoczony Frryan sięgnął
do pasa, jednak nie znalazł tego, czego szukał. Złodziej parsknął
cicho, widząc jego reakcję. – Nie masz jej już od pewnego czasu.
W takich miejscach, jak to, trzeba uważać na cenne rzeczy. – Na
poparcie swoich słów, położył na stole złotą broszkę, którą
jeszcze chwilę temu Frryan miał w kieszeni.
– Jak...?
– To jak zabranie dzieciakowi miedziaka – odparł złodziej. –
Więc to jest powodem twoich zmartwień?
– Jesteś magiem? – zapytał hrabia.
– Można tak powiedzieć. – Roześmiał się. – Więc jaka jest
treść zlecenia? – zapytał po chwili.
– Znajdź tę kobietę i przyprowadź do mnie... żywą. Broszka ma
magiczne działanie, powinna powstrzymać jej moc.
– Jednak nie masz pewności, czy tak będzie, co hrabio?
– Nie mieliśmy okazji tego sprawdzić – przyznał Frryan,
wzruszając ramionami. – Nie powinno to stanowić problemu, prawda?
Tysiąc zaliczki i dwa razy tyle po skończonej robocie.
Złodziej nie odpowiedział. Chwycił nietknięty kufel hrabiego i
pociągnął z niego spory łyk. Otarł usta, wzdychając z
zadowoleniem.
– Niech tak będzie – powiedział w końcu. – Przyjmuję.
Nagle drzwi do gospody otwarły się z hukiem. Hrabia spojrzał w
tamtą stronę i zobaczył kilku żołnierzy z własnej gwardii.
Zdumiony szybko naciągnął kaptur na głowę. Już miał coś
powiedzieć, jednak złodzieja nie było. Pozostał po nim sztylet i
obgryziona kość.