– Ciemna
Istoto! Dodaj mi sił!
– zawołał
mężczyzna,
unosząc
naczynie do ust. Pociągnął
kilka łyków
parującego
naparu i skrzywił
się
niemiłosiernie.
– O matko... – Jęknął
i zadrżał.
– Dodałem
cztery czubate łyżki
cukru, a to cholerstwo dalej gorzkie! Ohyda! Jak ludzie mogą
to pić?!
– A co tam
pijesz, skarbie?
Do kuchni
weszła
naga kobieta o niewyobrażalnie
długich
nogach. To właśnie
te nogi przyciągnęły
uwagę
Jimma, kiedy wracał
do domu. Pomyślał
wtedy, że
musi się
przekonać,
jaką
siłę
w sobie skrywają
i jak sprawna jest ich właścicielka.
Nie była
zjawiskowa, jednak znała
się
na swoim... fachu. Spędzili
sporo czasu na upojnej zabawie, więc
nie zostało
mu czasu na sen.
– To
paskudztwo... tak zwaną
kawę
– odparł,
odstawiając
kubek.
Kobieta
zachichotała,
podchodząc.
Usiadła
okrakiem na jego kolanach i pocałowała
namiętnie.
Jimm nie miał
nic przeciwko. Już
jej zapłacił
i nie zamierzał
płacić
więcej...
chociaż...
– Słodkie
– stwierdziła
zdumiona, kiedy przerwali pocałunek,
żeby
złapać
oddech. Sięgnęła
po kubek i zajrzała
niepewnie do środka,
po czym pociągnęła
łyk.
– To nie jest kawa, tylko przesłodzone
kakao!
– To, że
jest z dużą
ilością
mleka, nie oznacza, że
jest kakaem – zaprotestował.
– Hmm... –
Kobieta mruknęła
namiętnie,
wstając.
Przejechała
powoli palcami po nagiej piersi mężczyzny.
– Wiem, jak cie obudzić
– powiedziała,
osuwając
się
na kolana.
Jimm nie
zaprotestował,
kiedy rozpinała
jego spodnie. Podobało
mu się
to i rzeczywiście
pobudzało,
lepiej niż
ta przeklęta
kawa. Kiedy kobieta się
pochyliła,
zadzwonił
telefon.
Mężczyzna
niechętnie
spojrzał
na wyświetlacz.
Jeśli
to jego cholerny agent, musi odebrać,
jednak tego numeru nie miał
w kontaktach. Jako że
dzień
zaczynał
się
nadzwyczaj dobrze, odebrał.
– Halo? –
mruknął,
nijak nie mogąc
zmusić
głosu,
żeby
brzmiał
niechętnie.
Wtedy kobieta
pokazała
mu, że
nie może
jej nie doceniać.
Później
nie bardzo wiedział,
co mówił
i nieszczególnie go to obchodziło.
Jedno było
pewne – numer prostytutki ustawił
w szybkim wybieraniu.
Ten dzień
nie zaczął
się
najlepiej.
Od samego rana
Steven napotykał
coraz to większe
utrudnienia. Nie dość,
że
lało
jakby chmury się
urwały,
przyjechał
do pracy spóźniony
ponad pół
godziny, to jeszcze redaktor naczelny kazał
mu przeprowadzić
wywiad ze znanym muzykiem.
Niektórzy
mogliby stwierdzić,
że
to nie taki zły
początek
dnia – należy
więc
wyjaśnić,
kim był
Steven i w jakiej znajdował
się
sytuacji.
Otóż
Steven był
elfem. Tak, właśnie.
Najprawdziwszym elfem. Nie, nie takim, jak Legolas, czy elfy w grach
i popularnym fantasy. Miał
szpiczaste uszy (które skrzętnie
skrywał
dzięki
bujnej czuprynie i kapeluszowi), był
zwinniejszy i szybszy niż
ludzie, jednak na tym podobieństwo
się
kończyło.
Był
magiczną
istotą
(podobnie jak smoki czy chochliki), a powstał
ze starego dębu,
głęboko
w lesie, blisko źródła
magii. Jego zadanie polegało
na chronieniu lasu i żyjących
w nim istot, jednak od pewnego czasu obrał
inny cel, a mianowicie: szpiegowanie. Musiał
odkryć,
dlaczego ludzie tak straszliwie zanieczyszczają
środowisko
(co było
powodem wielu chorób zarówno u tych durnych małp,
jak i u elfów) i spróbować
ich powstrzymać.
Czy istniał
więc
lepszy sposób, niż
wkraść
się
w ich szeregi? A gdzie indziej zdobędzie
więcej
informacji, niż
w mediach?
Od telewizji
wolał
trzymać
się
z daleka, więc
siłą
rzeczy wybór padł
na prasę.
Steven zaskakująco
szybko polubił
swoją
nową
pracę
i był
w niej zaskakująco
dobry, jednak żył
w ciągłym
stresie. Jakby ktoś
odkrył
jego prawdziwą
tożsamość...
Temat na pierwsze strony... Już
widział
te nagłówki:
Elf pracuje w gazecie!
Pierwszym
problemem tego dnia był
deszcz. Steven mieszkał
w lesie, więc
dojechać
do redakcji, bez wykorzystania tych potwornych, spalinowych bestii,
mógł
jedynie rowerem, a deszcz i rower... cóż.
Przynajmniej prysznic miał
za sobą.
Kolejnym
problemem było
spóźnienie
się
do pracy, co zawsze skutkowało
zwróceniem na siebie uwagi szefa, a więc
daniem nieprzyjemnego zadania, którym w tym przypadku był
trzeci problem – wywiad z tym cholernym muzykiem.
Odkąd
Jimm Kestar zyskał
dwa lata temu sławę,
wszyscy dziennikarze usiłowali
przeprowadzić
z nim wywiad albo chociaż
napisać
artykuł.
Niestety. Nikt nie był
w stanie zdobyć
jakichkolwiek informacji o muzyku, który w sposób co najmniej
wulgarny, pozbywał
się
wszystkich petentów.
Co Steven mógł
poradzić?
Zasiadł
przy biurku, chwycił
telefon i wykręcił
numer, który dał
mu redaktor. Jakie było
jego zdumienie, kiedy usłyszał
głos
Jimma! Artysta zdawał
się
być
w wyśmienitym
nastroju, czego dziennikarz nie miał
zamiaru zmarnować.
– Dzień
dobry. Z tej strony Steven Woodson z „Dniówki”. Czy mogę
nagrywać
rozmowę?
– zapytał,
usiłując
powściągnąć
entuzjazm. Jeśli
uda mu się
umówić
na spotkanie, będzie
to przełomowa
chwila w jego karierze!
– Dziennikarz...
o tak... Tak! – Odpowiedź
Jimma brzmiała,
jakby był
zachwycony telefonem.
– Chciałbym
przeprowadzić
z panem wywiad. Moglibyśmy
się
spotkać
po pana jutrzejszym koncercie?
– Tak!
Cała
rozmowa przebiegła
dziwnie. Elf zastanawiał
się,
czy przypadkiem jego rozmówca nie uprawiał
joggingu albo nie przenosił
mebli, bo straszliwie sapał.
Jedno było
pewne. Miał
jego zgodę
na przeprowadzenie wywiadu i to nagraną!
Konkurencja się
wścieknie!
Dzień
uratowany!
Kojąca
muzyka sączyła
się
z głośników,
niezagłuszana
przez żadne
rozmowy, czy śmiechy.
Na razie panował
w pubie spokój, jednak Jimm wiedział,
że
za jakąś
godzinę
zrobi się
tu nieprzyjemnie tłoczno.
Musiał
więc
skorzystać
z okazji teraz, póki może.
Uniósł
kieliszek do góry, żeby
przyjrzeć
się
różowemu
płynowi.
Uśmiech
zagościł
na jego ustach, kiedy pomyślał
o tym, jak dziwnie musiał
wyglądać
tutaj, w pubie, pijąc
wino. Jednak nie obchodziło
go, co myślą
o nim ludzie. To miejsce miało
swój klimat i lubił
je.
Wnętrze
pubu imitowało
wnętrze
łodzi.
Za „oknami” widać
było
pływające
ryby, a z sufitu zwieszały
się
sieci. Przy stolikach stały
skrzynki do siedzenia, a piwo podawano w kuflach. Barman przebrany
był
za majtka, a sam bar... cudo. Brakowało
tylko kapitana z papugą
na ramieniu, jednak właściciel
lokalu, stary znajomy muzyka, czasami wpadał
w takim przebraniu.
Jimm lubił
przyjść
tu w dzień
po udanym koncercie – a ten ostatni zdecydowanie do takich należał.
Dostał
tyle prezentów od fanek (wraz z numerami telefonów), że
nawet jego agent patrzył
nań
nieprzychylnym wzrokiem. Kto by pomyślał,
że
w tych czasach muzyka jazzowa jest popularna... a może
chodziło
o jego saksofon? Kto wie... ponoć
laski lecą
na saksofonistów.
– Jimm! –
rozległ
się
nagle pełen
ulgi okrzyk. Głos
niewątpliwie
należał
do Willa, najlepszego, a za razem najbardziej wnerwiającego
agenta, jakiego muzyk w życiu
miał.
– Cały
dzień
cię
szukałem!
Dzwonię
i dzwonię,
a ty nie odbierasz! Jak tak można?
– zapytał
z wyrzutem, siadając
na stołku
obok Jimma.
– Mnie też
miło
cię
widzieć,
Will – odparł
muzyk, z ledwością
powstrzymując
ziewnięcie.
– Ale nie
bój nic! Nie gniewam się!
– oznajmił
z entuzjazmem, który powoli zaczynał
przerażać
jego rozmówcę.
– Tyle czasu czekałem,
aż
się
przełamiesz!
Już
myślałem,
że
nie ma nadziei, a tu nagle dzwoni do mnie niejaki Woodson i mówi, że
zgodziłeś
się
udzielić
wywiadu! Wiesz, jak korzystnie wpłynie
to na twój wizerunek?! – zapytał
wyszczerzony.
– Eee...
c-co? – Jimm nie rozumiał,
co Will do niego rozmawia. Niby używał
normalnego języka,
a jednak znaczenie słów
nijak nie miało
sensu.
– Był
u mnie dziennikarz, z którym rozmawiałeś
przez telefon. Powiedział,
że
mieliście
się
spotkać
po wczorajszym koncercie, ale nie mógł
ciś
znaleźć.
Widać
rozminęliście
się
po drodze. Gdybyś
odebrał
telefon, szybciej byśmy
cię
znaleźli!
– Agent mówił
uradowany, co chwila zerkając
w stronę
drzwi. – O! Już
jest! Całe
szczęście,
że
miał
dzisiaj czas! Panie Woodson! Tutaj! – zawołał,
unosząc
rękę.
– Chwila!
Stop! – zawołał
Jimm, jednak w tym momencie jego spojrzenie powędrowało
ku nowo przybyłemu.
Był
to wysoki mężczyzna
o bujnych, jasnych włosach,
które kłębiły
się
pod szerokim rondem kapelusza, niemal całkowicie
zasłaniając
oczy – to cechy, które zauważali
zwykli ludzie, jednak Jimm nie był
zwykłym
człowiekiem.
Od razu wyczuł
dziwną
aurę.
– Ja
pierdolę...
ty jesteś...
– Przerwał,
nie mogąc
dać
wyrazu swojemu zdumieniu. Stał
z rozdziawionymi ustami, nie dowierzając
zmysłom.
Dziennikarz
patrzył
na niego równie zaskoczony.
– Nie
wierzę...
ty...
– Świetnie!
– zawołał
uradowany agent, niewiele rozumiejąc.
– Widzę,
że
się
znacie! Więc
niańka
nie będzie
potrzebna! Jakby co, dzwońcie.
To ja się
zmywam, baj! – I z tym oto radosnym okrzykiem na ustach, wypadł
z pubu, zostawiając
tamtych dwóch.
– J-jesteś
magiem – powiedział
ledwie słyszalnie
dziennikarz.
– Brawo,
odkrycie roku, efie. – Jimm warknął
rozwścieczony.
Rzucił
banknot na ladę
i nie czekając
na resztę,
wywlekł
dziennikarza z lokalu. Zaciągnął
go w boczną
alejkę,
z dala od ludzi i pchnął
na ścianę.
Wściekł
się
– nikt
do tej pory nie przejrzał
jego przebrania! Omal nie został
zdemaskowany przed zwykłymi
ludźmi!
Można
powiedzieć,
że
muzykowanie było
drugim zawodem, jaki wykonywał.
Pierwszym było...
zwalczanie likantropów, powstańców
i co bardziej upierdliwych duchów. Jednak robił
to anonimowo! Nikt z otaczających
go ludzi nie wiedział,
co łazi
po świecie,
a tu nagle, w środku
miasta wyskakuje elf!
Mało
tego! Los musiał
zaserwować
pieprzone combo: nie dość,
że
elf, to jeszcze dziennikarz! Gorszego połączenia
Jimm nie mógł
sobie wyobrazić.
Chociaż
nie. Mógł
– zombie-prostytutka. Jednak w tym momencie zdecydowanie wolałby
spotkać
powstałą
dziwkę,
niż
tego tutaj.
– Jakoś
tak wyszło...
eee... Nazywają
mnie się
Steven Woodson, panie Kest... – zaczął
niepewnie elf, jednak mag mu przerwał.
– I
jesteś
pieprzonym elfem
w środku
pieprzonego miasta!
Co
zrobić?
Co zrobić?!
Jeśli
wrzuci go pod autobus, podczas oględzin
ciała
wyjdzie na jaw, że
jest elfem... a na dodatek z łatwością
odkryją,
kto to zrobił,
więc
i tak będzie
skończony.
Jeśli
go załatwi
i pozbędzie
się
ciała,
w jego cholernej gazecie zainteresują
się
nagłym
zniknięciem
i pewnie ktoś
w końcu
odkryje, że
miał
lewe papiery... no i będą
szukać
u ostatniej osoby z którą
się
widział.
Magia też
odpadała.
Żadna
z magicznych umiejętności,
jaką
dysponował
muzyk, nie zadziała
na istotę,
która sama powstała
z magi... Cholera!
Pozostawało
jedno:
– Co
ty sobie, do jasnej cholery, wyobrażasz?!
– ryknął.
– Chciałem
tylko przeprowadzić
wywiad – odpowiedział
Steven przez ściśnięte
gardło.
– Nie miałem
pojęcia,
że
jesteś
magiem. Gdybym wiedział,
w życiu
nie zaryzykowałbym
dekonspiracji!
– Ty
ryzykowałeś
dekonspirację?!
– Obaj
byliśmy
zagrożeni,
jednak teraz, skoro wiemy, na czym stoimy, nic nie stoi na
przeszkodzie, żebyśmy
przeprowadzili wywiad – powiedział
trzeźwo
Steven, wyraźnie
dochodząc
do siebie. – Sytuacja wręcz
wymaga, żebyśmy
porozmawiali. Znam się
na mojej pracy i wiem, jak napisać
tekst, żeby
pewne aspekty nie przyszły
nikomu nawet na myśl.
Muzyk
przypatrywał
się
elfowi podejrzliwie. Rzeczywiście
po tej całej
aferze Will nie popuści
i będzie
drążył
temat wywiadu, trując
mu życie.
Jednocześnie
nie chciał
dać
temu cholernemu pismakowi satysfakcji i łatwego
zwycięstwa.
– No dobrze.
– Skrzywił
się
mimowolnie, mówiąc
te słowa.
– Niech będzie.
Dostaniesz swój wywiad, ale chcę
coś
w zamian.
– Słucham
uważnie.
– Lubię
filmy z Sybill i Sharon Wood. Zbieram wszystkie DVD, ale nie mogę
zdobyć
ostatniej części.
Za nią
dostaniesz swój cholerny wywiad.
Elf zmarszczył
brwi i powoli skinął
głową.
– Dobrze.
Jaki tytuł?
– „Rżnięcie
w Tartaku” – odparł
uradowany Jimm. – A jeśli
nie zdobędziesz
filmu, może
być
też
spotkanie z nimi.
– Umowa
stoi. Jutro się
zgłoszę.
Odbieraj telefon – przykazał
elf i z zaciętą
miną
odszedł.
Mag zatarł
ręce.
Ten cholerny dziennikarz wróci do niego następnego
dnia z płaczem.
Żaden
elf nie miał
pojęcia
o seksie, a tym bardziej o internecie i zdobywaniu informacji! Jakim
cudem chcieli go w gazecie? Może
po prostu dobrze pisał?
Jimm roześmiał
się
w głos
i wrócił
do baru.
Wielkie było
jego zdziwienie, kiedy rano otworzył
drzwi. Przetarł
zaspane oczy nie mogąc
uwierzyć
w to, co widzi.
Na progu stał
Steven w towarzystwie dwóch skąpo
odzianych, długonogich
istot, którymi były
bliźniaczki:
Sybill i Sharon Wood. Aktorki grające
w wielu znakomitych filmach porno i to tych porno, w których grały
same kobiety.
– Nie mogłem
znaleźć
tego DVD, ale znalazłem
je – powiedział
neutralnym tomem Steven. – Widziałem
urywki filmów w tym całym
internecie i rozpoznałem
je. To moje znajome.
Muzyk stał
tam jeszcze chwilę,
wpatrując
się
w gości,
po czym zamknął
drzwi i wrócił
do łóżka
pewien, że
to jakieś
złudzenie
czy wizja spowodowana upojeniem alkoholowym. Dziwne. Przecież
aż
tyle nie wypił...
Dzwonek do
drzwi odzywał
się
raz za razem, jednak w końcu
zamilkł.
Co za durny sen...
– Sharon,
myślisz,
że
on śpi?
– szepnął
słodki
głos
koło
jego ucha.
– To znaczy,
że
musimy go obudzić,
prawda, Sybill? – dodał
inny, równie ponętny,
co pierwszy.
– Nie
wierzę...
– mruknął
Jimm, nakrywając
na chwilę
głowę
poduszką.
– Mogłem
się
domyślić.
– Usiadł
powoli i spojrzał
na te dwie seksowne istoty, które stały
z dwóch stron jego łóżka
i wpatrywały
się
w niego wielkimi, zielonymi oczyma. – Driady – stwierdził.
– Żadna
normalna kobieta nie jest tak wygimnastykowana i nie jest w stanie
zrobić
tego, co wy na filmach.
Odpowiedział
mu perlisty śmiech.
Trzeba przyznać,
że
reszta tego dnia była...
interesująca.
Elf dostał
swój upragniony wywiad dopiero nazajutrz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz zostanie udostępniony po weryfikacji antyspamowej.