–
To w sumie nie miało prawa się udać – stwierdził z żalem
mężczyzna, spoglądając na walającą się po podłodze kupę
mięsa, która do niedawna była jego asystentem.
Podszedł
do szczątków aparatury i westchnął z cicha. Ktoś teraz będzie
musiał posprzątać ten cały syf, a zważywszy na to, że o
eksperymencie wiedzieli tylko on i jego asystent (na chwilę obecną
niedysponowany), padło na niego.
–
Trzeba było nie dodawać tyle smoczej krwi... przez to cholerstwo
wszystko ma radosną tendencję do wybuchania – sarknął,
chwytając miotłę.
Okazało
się, że zamiatanie mięsa nie należy do najłatwiejszych. Chcąc
nie chcąc, musiał pobrudzić ręce. I, jak to w życiu bywa,
dokładnie ten moment wybrali strażnicy, żeby wpaść do środka.
Służbiści... Zamarli na chwilę, rozglądając się ze zgrozą po
pomieszczeniu i niczym szczury rozpełzli się po jego kochanym
laboratorium.
–
Co tu się dzieje?! – ryknął jeden – wyglądający na
najbardziej nieprzyjemnego z nich wszystkich.
–
Kapitan Sevin! – mężczyzna przywitał gościa, wyciągając doń
dłoń.
–
Co tu się dzieje? – wycedził słowa przez zaciśnięte zęby, z
nieskrywanym obrzydzeniem spoglądając na zakrwawione ręce
mężczyzny.
–
Eee... wypadek przy pracy. – Trącił butem krwawy ochłap,
wzdychając ciężko. Wiedział, jak to się skończy.
–
Tym draniu! Tym razem przesadziłeś! – kapitan złapał
nieszczęśnika i wykręcił mu ręce, krępując kawałem liny.
–
Ale!... Ja tylko chciałem ożywić golema z świńskich tkanek!
Jednak
żadne tłumaczenia nie docierały do zacofanych umysłów
strażników. Do laboratorium wrócił dopiero następnego dnia,
kiedy rzeźnik raczył potwierdzić zakup pięciu świniaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz zostanie udostępniony po weryfikacji antyspamowej.