poniedziałek, 22 kwietnia 2013

[Eksperyment]


– To w sumie nie miało prawa się udać – stwierdził z żalem mężczyzna, spoglądając na walającą się po podłodze kupę mięsa, która do niedawna była jego asystentem.
Podszedł do szczątków aparatury i westchnął z cicha. Ktoś teraz będzie musiał posprzątać ten cały syf, a zważywszy na to, że o eksperymencie wiedzieli tylko on i jego asystent (na chwilę obecną niedysponowany), padło na niego.
– Trzeba było nie dodawać tyle smoczej krwi... przez to cholerstwo wszystko ma radosną tendencję do wybuchania – sarknął, chwytając miotłę.
Okazało się, że zamiatanie mięsa nie należy do najłatwiejszych. Chcąc nie chcąc, musiał pobrudzić ręce. I, jak to w życiu bywa, dokładnie ten moment wybrali strażnicy, żeby wpaść do środka. Służbiści... Zamarli na chwilę, rozglądając się ze zgrozą po pomieszczeniu i niczym szczury rozpełzli się po jego kochanym laboratorium.
– Co tu się dzieje?! – ryknął jeden – wyglądający na najbardziej nieprzyjemnego z nich wszystkich.
– Kapitan Sevin! – mężczyzna przywitał gościa, wyciągając doń dłoń.
– Co tu się dzieje? – wycedził słowa przez zaciśnięte zęby, z nieskrywanym obrzydzeniem spoglądając na zakrwawione ręce mężczyzny.
– Eee... wypadek przy pracy. – Trącił butem krwawy ochłap, wzdychając ciężko. Wiedział, jak to się skończy.
– Tym draniu! Tym razem przesadziłeś! – kapitan złapał nieszczęśnika i wykręcił mu ręce, krępując kawałem liny.
– Ale!... Ja tylko chciałem ożywić golema z świńskich tkanek!
Jednak żadne tłumaczenia nie docierały do zacofanych umysłów strażników. Do laboratorium wrócił dopiero następnego dnia, kiedy rzeźnik raczył potwierdzić zakup pięciu świniaków.

niedziela, 27 stycznia 2013

[Jimm] (urban fantasy +18)

Ciemna Istoto! Dodaj mi sił! – zawołał mężczyzna, unosząc naczynie do ust. Pociągnął kilka łyków parującego naparu i skrzywił się niemiłosiernie. – O matko... – Jęknął i zadrżał. – Dodałem cztery czubate łyżki cukru, a to cholerstwo dalej gorzkie! Ohyda! Jak ludzie mogą to pić?!
A co tam pijesz, skarbie?
Do kuchni weszła naga kobieta o niewyobrażalnie długich nogach. To właśnie te nogi przyciągnęły uwagę Jimma, kiedy wracał do domu. Pomyślał wtedy, że musi się przekonać, jaką siłę w sobie skrywają i jak sprawna jest ich właścicielka. Nie była zjawiskowa, jednak znała się na swoim... fachu. Spędzili sporo czasu na upojnej zabawie, więc nie zostało mu czasu na sen.
To paskudztwo... tak zwaną kawę – odparł, odstawiając kubek.
Kobieta zachichotała, podchodząc. Usiadła okrakiem na jego kolanach i pocałowała namiętnie. Jimm nie miał nic przeciwko. Już jej zapłacił i nie zamierzał płacić więcej... chociaż...
Słodkie – stwierdziła zdumiona, kiedy przerwali pocałunek, żeby złapać oddech. Sięgnęła po kubek i zajrzała niepewnie do środka, po czym pociągnęła łyk. – To nie jest kawa, tylko przesłodzone kakao!
To, że jest z dużą ilością mleka, nie oznacza, że jest kakaem – zaprotestował.
Hmm... – Kobieta mruknęła namiętnie, wstając. Przejechała powoli palcami po nagiej piersi mężczyzny. – Wiem, jak cie obudzić – powiedziała, osuwając się na kolana.
Jimm nie zaprotestował, kiedy rozpinała jego spodnie. Podobało mu się to i rzeczywiście pobudzało, lepiej niż ta przeklęta kawa. Kiedy kobieta się pochyliła, zadzwonił telefon.
Mężczyzna niechętnie spojrzał na wyświetlacz. Jeśli to jego cholerny agent, musi odebrać, jednak tego numeru nie miał w kontaktach. Jako że dzień zaczynał się nadzwyczaj dobrze, odebrał.
Halo? – mruknął, nijak nie mogąc zmusić głosu, żeby brzmiał niechętnie.
Wtedy kobieta pokazała mu, że nie może jej nie doceniać.
źniej nie bardzo wiedział, co mówił i nieszczególnie go to obchodziło. Jedno było pewne – numer prostytutki ustawił w szybkim wybieraniu.

Ten dzień nie zaczął się najlepiej.
Od samego rana Steven napotykał coraz to większe utrudnienia. Nie dość, że lało jakby chmury się urwały, przyjechał do pracy spóźniony ponad pół godziny, to jeszcze redaktor naczelny kazał mu przeprowadzić wywiad ze znanym muzykiem.
Niektórzy mogliby stwierdzić, że to nie taki zły początek dnia – należy więc wyjaśnić, kim był Steven i w jakiej znajdował się sytuacji.
Otóż Steven był elfem. Tak, właśnie. Najprawdziwszym elfem. Nie, nie takim, jak Legolas, czy elfy w grach i popularnym fantasy. Miał szpiczaste uszy (które skrzętnie skrywał dzięki bujnej czuprynie i kapeluszowi), był zwinniejszy i szybszy niż ludzie, jednak na tym podobieństwo się kończyło.
Był magiczną istotą (podobnie jak smoki czy chochliki), a powstał ze starego dębu, głęboko w lesie, blisko źródła magii. Jego zadanie polegało na chronieniu lasu i żyjących w nim istot, jednak od pewnego czasu obrał inny cel, a mianowicie: szpiegowanie. Musiał odkryć, dlaczego ludzie tak straszliwie zanieczyszczają środowisko (co było powodem wielu chorób zarówno u tych durnych małp, jak i u elfów) i spróbować ich powstrzymać. Czy istniał więc lepszy sposób, niż wkraść się w ich szeregi? A gdzie indziej zdobędzie więcej informacji, niż w mediach?
Od telewizji wolał trzymać się z daleka, więc siłą rzeczy wybór padł na prasę. Steven zaskakująco szybko polubił swoją nową pracę i był w niej zaskakująco dobry, jednak żył w ciągłym stresie. Jakby ktoś odkrył jego prawdziwą tożsamość... Temat na pierwsze strony... Już widział te nagłówki: Elf pracuje w gazecie!
Pierwszym problemem tego dnia był deszcz. Steven mieszkał w lesie, więc dojechać do redakcji, bez wykorzystania tych potwornych, spalinowych bestii, mógł jedynie rowerem, a deszcz i rower... cóż. Przynajmniej prysznic miał za sobą.
Kolejnym problemem było spóźnienie się do pracy, co zawsze skutkowało zwróceniem na siebie uwagi szefa, a więc daniem nieprzyjemnego zadania, którym w tym przypadku był trzeci problem – wywiad z tym cholernym muzykiem.
Odkąd Jimm Kestar zyskał dwa lata temu sławę, wszyscy dziennikarze usiłowali przeprowadzić z nim wywiad albo chociaż napisać artykuł. Niestety. Nikt nie był w stanie zdobyć jakichkolwiek informacji o muzyku, który w sposób co najmniej wulgarny, pozbywał się wszystkich petentów.
Co Steven mógł poradzić? Zasiadł przy biurku, chwycił telefon i wykręcił numer, który dał mu redaktor. Jakie było jego zdumienie, kiedy usłyszał głos Jimma! Artysta zdawał się być w wyśmienitym nastroju, czego dziennikarz nie miał zamiaru zmarnować.
Dzień dobry. Z tej strony Steven Woodson z „Dniówki”. Czy mogę nagrywać rozmowę? – zapytał, usiłując powściągnąć entuzjazm. Jeśli uda mu się umówić na spotkanie, będzie to przełomowa chwila w jego karierze!
Dziennikarz... o tak... Tak! – Odpowiedź Jimma brzmiała, jakby był zachwycony telefonem.
Chciałbym przeprowadzić z panem wywiad. Moglibyśmy się spotkać po pana jutrzejszym koncercie?
Tak!
Cała rozmowa przebiegła dziwnie. Elf zastanawiał się, czy przypadkiem jego rozmówca nie uprawiał joggingu albo nie przenosił mebli, bo straszliwie sapał. Jedno było pewne. Miał jego zgodę na przeprowadzenie wywiadu i to nagraną! Konkurencja się wścieknie! Dzień uratowany!

Kojąca muzyka sączyła się z głośników, niezagłuszana przez żadne rozmowy, czy śmiechy. Na razie panował w pubie spokój, jednak Jimm wiedział, że za jakąś godzinę zrobi się tu nieprzyjemnie tłoczno. Musiał więc skorzystać z okazji teraz, póki może.
Uniósł kieliszek do góry, żeby przyjrzeć siężowemu płynowi. Uśmiech zagościł na jego ustach, kiedy pomyślał o tym, jak dziwnie musiał wyglądać tutaj, w pubie, pijąc wino. Jednak nie obchodziło go, co myślą o nim ludzie. To miejsce miało swój klimat i lubił je.
Wnętrze pubu imitowało wnętrze łodzi. Za „oknami” widać było pływające ryby, a z sufitu zwieszały się sieci. Przy stolikach stały skrzynki do siedzenia, a piwo podawano w kuflach. Barman przebrany był za majtka, a sam bar... cudo. Brakowało tylko kapitana z papugą na ramieniu, jednak właściciel lokalu, stary znajomy muzyka, czasami wpadał w takim przebraniu.
Jimm lubił przyjść tu w dzień po udanym koncercie – a ten ostatni zdecydowanie do takich należał. Dostał tyle prezentów od fanek (wraz z numerami telefonów), że nawet jego agent patrzył nań nieprzychylnym wzrokiem. Kto by pomyślał, że w tych czasach muzyka jazzowa jest popularna... a może chodziło o jego saksofon? Kto wie... ponoć laski lecą na saksofonistów.
Jimm! – rozległ się nagle pełen ulgi okrzyk. Głos niewątpliwie należał do Willa, najlepszego, a za razem najbardziej wnerwiającego agenta, jakiego muzyk w życiu miał. – Cały dzień cię szukałem! Dzwonię i dzwonię, a ty nie odbierasz! Jak tak można? – zapytał z wyrzutem, siadając na stołku obok Jimma.
Mnie też miło cię widzieć, Will – odparł muzyk, z ledwością powstrzymując ziewnięcie.
Ale nie bój nic! Nie gniewam się! – oznajmił z entuzjazmem, który powoli zaczynał przerażać jego rozmówcę. – Tyle czasu czekałem, aż się przełamiesz! Już myślałem, że nie ma nadziei, a tu nagle dzwoni do mnie niejaki Woodson i mówi, że zgodziłeś się udzielić wywiadu! Wiesz, jak korzystnie wpłynie to na twój wizerunek?! – zapytał wyszczerzony.
Eee... c-co? – Jimm nie rozumiał, co Will do niego rozmawia. Niby używał normalnego języka, a jednak znaczenie słów nijak nie miało sensu.
Był u mnie dziennikarz, z którym rozmawiałeś przez telefon. Powiedział, że mieliście się spotkać po wczorajszym koncercie, ale nie mógł ciś znaleźć. Widać rozminęliście się po drodze. Gdybyś odebrał telefon, szybciej byśmy cię znaleźli! – Agent mówił uradowany, co chwila zerkając w stronę drzwi. – O! Już jest! Całe szczęście, że miał dzisiaj czas! Panie Woodson! Tutaj! – zawołał, unosząc rękę.
Chwila! Stop! – zawołał Jimm, jednak w tym momencie jego spojrzenie powędrowało ku nowo przybyłemu.
Był to wysoki mężczyzna o bujnych, jasnych włosach, które kłębiły się pod szerokim rondem kapelusza, niemal całkowicie zasłaniając oczy – to cechy, które zauważali zwykli ludzie, jednak Jimm nie był zwykłym człowiekiem. Od razu wyczuł dziwną aurę.
Ja pierdolę... ty jesteś... – Przerwał, nie mogąc dać wyrazu swojemu zdumieniu. Stał z rozdziawionymi ustami, nie dowierzając zmysłom.
Dziennikarz patrzył na niego równie zaskoczony.
Nie wierzę... ty...
Świetnie! – zawołał uradowany agent, niewiele rozumiejąc. – Widzę, że się znacie! Więc niańka nie będzie potrzebna! Jakby co, dzwońcie. To ja się zmywam, baj! – I z tym oto radosnym okrzykiem na ustach, wypadł z pubu, zostawiając tamtych dwóch.
J-jesteś magiem – powiedział ledwie słyszalnie dziennikarz.
Brawo, odkrycie roku, efie. – Jimm warknął rozwścieczony.
Rzucił banknot na ladę i nie czekając na resztę, wywlekł dziennikarza z lokalu. Zaciągnął go w boczną alejkę, z dala od ludzi i pchnął na ścianę. Wściekł się – nikt do tej pory nie przejrzał jego przebrania! Omal nie został zdemaskowany przed zwykłymi ludźmi!
Można powiedzieć, że muzykowanie było drugim zawodem, jaki wykonywał. Pierwszym było... zwalczanie likantropów, powstańców i co bardziej upierdliwych duchów. Jednak robił to anonimowo! Nikt z otaczających go ludzi nie wiedział, co łazi po świecie, a tu nagle, w środku miasta wyskakuje elf!
Mało tego! Los musiał zaserwować pieprzone combo: nie dość, że elf, to jeszcze dziennikarz! Gorszego połączenia Jimm nie mógł sobie wyobrazić. Chociaż nie. Mógł – zombie-prostytutka. Jednak w tym momencie zdecydowanie wolałby spotkać powstałą dziwkę, niż tego tutaj.
Jakoś tak wyszło... eee... Nazywają mnie się Steven Woodson, panie Kest... – zaczął niepewnie elf, jednak mag mu przerwał.
I jesteś pieprzonym elfem w środku pieprzonego miasta!
Co zrobić? Co zrobić?! Jeśli wrzuci go pod autobus, podczas oględzin ciała wyjdzie na jaw, że jest elfem... a na dodatek z łatwością odkryją, kto to zrobił, więc i tak będzie skończony. Jeśli go załatwi i pozbędzie się ciała, w jego cholernej gazecie zainteresują się nagłym zniknięciem i pewnie ktoś w końcu odkryje, że miał lewe papiery... no i będą szukać u ostatniej osoby z którą się widział. Magia też odpadała. Żadna z magicznych umiejętności, jaką dysponował muzyk, nie zadziała na istotę, która sama powstała z magi... Cholera!
Pozostawało jedno:
Co ty sobie, do jasnej cholery, wyobrażasz?! – ryknął.
Chciałem tylko przeprowadzić wywiad – odpowiedział Steven przez ściśnięte gardło. – Nie miałem pojęcia, że jesteś magiem. Gdybym wiedział, w życiu nie zaryzykowałbym dekonspiracji!
Ty ryzykowałeś dekonspirację?!
Obaj byliśmy zagrożeni, jednak teraz, skoro wiemy, na czym stoimy, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy przeprowadzili wywiad – powiedział trzeźwo Steven, wyraźnie dochodząc do siebie. – Sytuacja wręcz wymaga, żebyśmy porozmawiali. Znam się na mojej pracy i wiem, jak napisać tekst, żeby pewne aspekty nie przyszły nikomu nawet na myśl.
Muzyk przypatrywał się elfowi podejrzliwie. Rzeczywiście po tej całej aferze Will nie popuści i będzie drążył temat wywiadu, trując mu życie. Jednocześnie nie chciał dać temu cholernemu pismakowi satysfakcji i łatwego zwycięstwa.
No dobrze. – Skrzywił się mimowolnie, mówiąc te słowa. – Niech będzie. Dostaniesz swój wywiad, ale chcę coś w zamian.
Słucham uważnie.
Lubię filmy z Sybill i Sharon Wood. Zbieram wszystkie DVD, ale nie mogę zdobyć ostatniej części. Za nią dostaniesz swój cholerny wywiad.
Elf zmarszczył brwi i powoli skinął głową.
Dobrze. Jaki tytuł?
– „Rżnięcie w Tartaku” – odparł uradowany Jimm. – A jeśli nie zdobędziesz filmu, może być też spotkanie z nimi.
Umowa stoi. Jutro się zgłoszę. Odbieraj telefon – przykazał elf i z zaciętą miną odszedł.
Mag zatarł ręce. Ten cholerny dziennikarz wróci do niego następnego dnia z płaczem. Żaden elf nie miał pojęcia o seksie, a tym bardziej o internecie i zdobywaniu informacji! Jakim cudem chcieli go w gazecie? Może po prostu dobrze pisał?
Jimm roześmiał się w głos i wrócił do baru.

Wielkie było jego zdziwienie, kiedy rano otworzył drzwi. Przetarł zaspane oczy nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
Na progu stał Steven w towarzystwie dwóch skąpo odzianych, długonogich istot, którymi były bliźniaczki: Sybill i Sharon Wood. Aktorki grające w wielu znakomitych filmach porno i to tych porno, w których grały same kobiety.
Nie mogłem znaleźć tego DVD, ale znalazłem je – powiedział neutralnym tomem Steven. – Widziałem urywki filmów w tym całym internecie i rozpoznałem je. To moje znajome.
Muzyk stał tam jeszcze chwilę, wpatrując się w gości, po czym zamknął drzwi i wrócił do łóżka pewien, że to jakieś złudzenie czy wizja spowodowana upojeniem alkoholowym. Dziwne. Przecież aż tyle nie wypił...
Dzwonek do drzwi odzywał się raz za razem, jednak w końcu zamilkł. Co za durny sen...
Sharon, myślisz, że on śpi? – szepnął słodki głos koło jego ucha.
To znaczy, że musimy go obudzić, prawda, Sybill? – dodał inny, równie ponętny, co pierwszy.
Nie wierzę... – mruknął Jimm, nakrywając na chwilę głowę poduszką. – Mogłem się domyślić. – Usiadł powoli i spojrzał na te dwie seksowne istoty, które stały z dwóch stron jego łóżka i wpatrywały się w niego wielkimi, zielonymi oczyma. – Driady – stwierdził. – Żadna normalna kobieta nie jest tak wygimnastykowana i nie jest w stanie zrobić tego, co wy na filmach.
Odpowiedział mu perlisty śmiech. Trzeba przyznać, że reszta tego dnia była... interesująca.
Elf dostał swój upragniony wywiad dopiero nazajutrz.