Dzień
był nadzwyczaj paskudny,
nawet jak na środek
wiosny w górach. Deszcz jakby nie miał
pewności, czy powinien
padać, czy nie. Co chwila
dawał złudną
nadzieję, że
oto koniec, żeby po
chwili uderzyć z nową
siłą.
To
właśnie
w takich dniach Ida cieszyła
się ze swojej starej
Mrówki, jak nazywała
czerwoną Toyotkę.
Wracała z Jeleniej Góry,
z pracy do domu, delektując
się myślą
o gorącej kąpieli,
kubku kakao i czytaniu książki
z kotem. Należało
jej się. Od pięciu
dni non stop tylko pracowała.
Była
młodszym kierowcą
w hurtowni metalu. Co właściwie
miało oznaczać
to „młodszy”? Nikt
nie był pewien.
Wykonywała tę
samą pracę,
co pozostała dwójka
kierowców. Najbardziej lubiła
zostawać w magazynie i
jeździć
wózkiem widłowym.
Wymagało to pewnego
rodzaju finezji, wyobraźni,
której niejednokrotnie brakowało
jej kolegom.
Ale
teraz była sobota, a
dokładniej: sobotnia noc. Jutro będzie
miała cały
dzień tylko dla siebie. W
końcu będzie
mogła się
wyspać, odpocząć.
Tak, właśnie
tego jej tak rozpaczliwie brakowało.
Te
przemyślenia przerwał
klakson. Momentalnie się
otrząsnęła,
wracając na swój pas
ruchu. Serce podskoczyło
jej do gardła, kiedy
uświadomiła
sobie, że omal nie
zasnęła za kierownicą.
Może była
bardziej zmęczona, niż
myślała?
Zwolniła, pozwalając,
żeby samochód jadący
z tyłu ją
wyprzedził.
–
To wina tej pogody – mruknęła,
wbijając wzrok w drogę.
Ledwie
zauważyła
człowieka, który machał
ręką,
stojąc w zatoczce
autobusowej. Ida wątpiła,
czy cokolwiek będzie o
tej godzinie jeszcze jechało
w stronę Szklarskiej
Poręby. Ostatni PKS
odjeżdżał
koło dwudziestej i to nie
tą drogą.
Zazwyczaj
bała się
zabierać obcych, jednak
ulitowała się
nad autostopowiczem i zwolniła.
Biedny człowiek, pewnie
cały przemókł.
Jeszcze nabawi się
zapalenia płuc. Zabranie
go może przynieść
dodatkową korzyść
– nieznajomy będzie
doskonałym zabezpieczeniem, żeby nie zasnęła.
Kiedy
tylko się zatrzymała,
nieznajomy otworzył drzwi
i witając się
wylewnie, wsiadł.
Pachniał deszczem.
–
Dobry wieczór – odpowiedziała.
– Pan do Szklarskiej?
–
Dziękuję
pani bardzo – uśmiechnął
się sympatycznie. –
Dokąd tylko pani będzie
mnie w stanie podrzucić.
Wydawał
się całkiem
sympatycznym człowiekiem.
Niewiele młodszy od niej.
Może student? W sumie nie
było w nim nic, co
wydawałoby się
nienormalne. Niemniej jednak Ida czuła
dziwny niepokój, jakby coś
podpowiadało jej, że
nie można chłopakowi
ufać. Że
on nie powinien tu być.
Zrzuciwszy
podobne przeczucia na karb zmęczenia,
ruszyła ponownie w drogą.
–
Późna
pora – zagadnął, kiedy
kolejny raz ziewnęła
rozdzierająco. – Może
zabawię panią
rozmową?
–
Jaka pani? Jestem Ida. – Zawsze
czuła się
głupio, kiedy niewiele
młodsze osoby zwracały
się do niej „pani”.
–
Patryk. W takim razie jesteśmy
już przyjaciółmi
– zaśmiał
się. – A więc
mogę ci opowiedzieć
o mojej serdecznej przyjaciółce.
– Zaczął, zanim
kobieta zdążyła
zaprotestować. –To była
naprawdę niesamowita
osoba. Wesoła, życzliwa,
czasami może zbyt
gadatliwa. Była w ciągłym
ruchu... może to dlatego
nikogo nie znalazła? –
zastanowił się.
– W każdym razie
wszyscy ją lubili. Bywała
na wielu imprezach...
A
więc jednak trafiła
na świra... Nie była
pewna dokąd to zmierza.
Miała wrażenie,
jakby Patryk opowiadał
właśnie
o niej. Jeśli nie byłaby
tak zmęczona, zagadałaby
go na śmierć.
Tymczasem on opowiadał o
tym kimś... w formie
przeszłej na dodatek. To
było tak dziwne, że
kobieta nie wiedziała,
czy powinna mu przerwać.
W sumie i tak go nie znała,
nie znała też
osoby, o której mówił.
–
...No i w końcu
przyszedł ten dzień
– kontynuował – kiedy
moja droga przyjaciółka
odeszła ze świata
żywych.
–
To bardzo przykre – powiedziała
zduszonym głosem,
niepewna, jak właściwie
powinna się zachować.
–
Owszem, przykre. Tym bardziej, że
był to wypadek w pracy.
Ida
jęknęła
w duchu. A więc przez
swoje dobre serce będzie
musiała teraz przez
kolejne pół godziny
pocieszać tego
chłopaczka. Tamta
przyjaciółka to pewnie
jego dziewczyna, albo coś.
I pewnie zginęła
niedawno. Biedny Patryk. Jednak to chyba nie oznaczało,
że musi składać
mu wylewne kondolencje? Już
żałowała,
że kazała
mu mówić do siebie na
ty.
–
Tym bardziej przykre, że
to jej chora ambicja ją
zabiła – dodał
po chwili. – Miało to
miejsce tuż po jej
awansie. Praktycznie w dniu awansu. Rozproszyła
się na chwilę
przy pracy, którą
wykonywała od lat i
trach. – Mówił to
głosem, który wywoływał
dreszcze na plecach Idy.
–
Naprawdę
współczuję
– powiedziała, mając
nadzieję, że
skończy.
–
Trzeba bardzo uważać
w pracy... – dodał,
jakby zamyślony, żeby
po chwil wlepić wzrok na
coś z boku drogi. – Ty
też uważaj,
przyjaciółko.
Ida
szybko przeniosła wzrok
na drogę i ponownie serce
podskoczyło jej do
gardła. Na środku
jezdni stała sarna.
Wpatrywała się
tymi swoimi wielkimi oczami w kobietę,
kiedy ta hamowała z
piskiem opon.
Samochód
zatrzymał się
raptem dwa metry przed zwierzęciem,
które uciekło w las.
– O
matko... – jęknęła
Ida. – Nic ci... – zaczęła
zadawać pytanie, zerkając
na pasażera, jednak jego
miejsce było puste, a
drzwi na oścież
otwarte. Wystraszona również
wysiadła z samochodu. –
Patryk?! – zawołała,
jednak jego nigdzie nie było.
Stała
na deszczu dłuższą
chwilę, szukając
autostopowicza, jednak jego nigdzie nie było.
Zdążyła
zmoknąć, zanim
stwierdziła, że
to bez sensu.
–
Dziwak – rzuciła
pod adresem chłopaka i
ruszyła w dalszą
drogę.
Przywitał
ją kot, mrucząc
niczym kosiarka i atakując
nogi. Jednak Ida nie dała
się nabrać.
I jak zwykle cała miłość
prysła bez śladu,
kiedy tylko nasypała
karmy do miski.
Nie
ma to jak własne
mieszkanie, własny kredyt
i własny kot. Trzy
rzeczy, jakimi może się
cieszyć przeciętny
polak. Przez myśl
przeszło jej, że
przydałby się
też jakiś
własny mężczyzna,
który witałby ją
z otwartymi ramionami i przytulał
po całym dniu ciężkiej
pracy.
Zaśmiała
się na tę
myśl.
Takie
rzeczy można było
wyczytać jedynie w
romansidłach i książkach
fantasy.
A
dzisiaj... miała inne
plany. Kakao, książka i
kot. Trzy K potrzebne do pełni
szczęścia i żeby
w końcu trochę
odpocząć.
Rozplotła
ciasny warkocz i ruszyła
na spotkanie z wanną
pełną
gorącej wody.
Ida
nie była w stanie
zapomnieć o Patryku i
jego dziwacznym zachowaniu. Spróbowała
to nawet opowiedzieć
siostrze, jednak ta zbeształa
ją za branie nieznajomych
do samochodu. Na dodatek w środku
nocy. Tak więc Ida
musiała bić
się z tym w myślach
sama.
Poniedziałki
zawsze były najgorszymi
dniami tygodnia. Należało
wstać po niemal
nieprzespanej nocy, bo spała
zazwyczaj do południa...
albo i do wieczora. Wtorki były
pod tym względem lepsze,
łagodniejsze dla zdrowia.
Na
ósmą do pracy, co
oznaczało wyjazd o
siódmej ze Szklarskiej.
Kręta
droga, opadająca powoli
ku kotlinie. Tuż za
tablicą informującą,
że wyjeżdża
się z terenu
zabudowanego, należało
wrzucić na luz i toczyć
się zakrętami
za innymi samochodami. Czasami, w nieco późniejszych
godzinach i zazwyczaj w sezonie, trafiał
się jakiś
inteligent, który hamował
na każdym zakręcie.
Ale nie, nie przed zakrętem,
żeby zredukować
delikatnie prędkość.
Takie osoby zazwyczaj pokonywały
cały
zakręt na hamulcu! Ida
nienawidziła takich osób
z całego serca. Łosie
jedne... niech się uczą
gdzie indziej jeździć,
zamiast utrudniać ruch.
Na
szczęście w
poniedziałki, z samego
rana takie osoby raczej się
nie trafiały. Za to
liczniejsi byli ci, którzy wyprzedzali na zakrętach
i pędzili, jakby ich sam
diabeł gonił.
Cóż.
Może śpieszno
im było na własny
pogrzeb, jak to nawiał
jej ojciec.
Do
pracy dojechała dobry
kwadrans przed czasem. Wyśmienity
wynik. Należało
się jeszcze przebrać
i można odbijać
kartę. Chwilę
potem była już
w biurze, żeby dowiedzieć
się, co musi zrobić
tego dnia.
–
Pani Ido, jak zwykle przed czasem
– przywitał ją
dyrektor, z szerokim uśmiechem
na twarzy.
–
Dzień
dobry panu – odpowiedziała,
odwzajemniając uśmiech.
–
Ha... No to prosto z mostu –
zaczął, przybierając
poważny wyraz twarzy, co
nieco zaniepokoiło
kobietę. – Dostaje pani
awans na kierowcę.
Stwierdziliśmy z Mariolą,
że ten „młodszy”
przed „kierowcą” to
jednak zły pomysł.
W sumie nawet nie wiedzieliśmy,
czemu miałby służyć,
skoro wykonuje pani wszystkie te prace, co pozostali.
–
No to prosto z mostu –
powtórzyła z uśmiechem.
– Łączy się
to z podwyżką?
–
Na razie sto złotych
wystarczy? – zapytał,
kręcąc
rozbawiony głową.
Idzie zawsze się
wydawało, że
ją lubi i nie omieszkała
tego wykorzystać. –
Jeśli się
pani postara, może
dojdzie premia.
–
Jak najbardziej, dziękuję
panu.
W
sumie sto złotych na
miesiąc, w tej firmie,
przy takiej pracy to nie było
nie wiadomo jak wiele. Ale dobre i to. Z uśmiechem
zanotowała na karteczce
wszystkie instrukcje i pognała
do magazynu, żeby
załadować
palety na tira, którym później
będzie musiała
dzisiaj przejechać
kilkaset kilometrów.
Ale
nie bez kawy – pomyślała.
– Albo i trzech.
Będzie
musiała się
naprawdę postarać,
żeby dostać
premię. Dyrektor nie był
raczej osobnikiem skłonnym
rozstawać się
z funduszami spółki tak
łatwo.
Zdejmowała
właśnie
widlakiem paletę z górnej
półki, kiedy
przypomniała jej się
opowieść Patryka. O
przyjaciółce, która tak
strasznie ją
przypominała...
Przyjaciółce, która
dostała awans i zginęła
w pracy.
–
Uważaj
– usłyszała
czyjś zniekształcony
głos.
Spojrzała
tamtą stronę
i zobaczyła coś,
co miało na sobie tę
samą kurtkę,
którą miał
Patryk. Stwór wyglądał,
jakby właśnie
wyszedł z grobu. Sine
lica były całe
uwalane krwią, a
gdzieniegdzie skóra odłaziła
płatami, ukazując
białe kości
pod spodem.
Krzyknęła,
usiłując
uciec jak najdalej od potwora, jednak zapomniała,
gdzie się znajduje. Nagłe
zwolnienie sprzęgła
spowodowało szarpnięcie
wózka, który wpadł na
regał. Regał
w hurtowni metalu. Nastąpiła
kakofonia zgrzytów, trzasków. Ostatnim, co poczuła
Ida był okropny ból
całego ciała.
Mariusz
wracał właśnie
z imprezy. Miał nadzieję,
że nie natknie się
na drogówkę, albo coś
takiego. Zdążyło
się zrobić
jasno, a drugi gaz powoli się
kończył.
Za
zakrętem zobaczył
jakąś postać,
która machała ręką.
Cholerni autostopowicze.... skąd
się biorą?
Koleś też
wraca z jakiejś imprezy?
Jednak po chwili Mariusz dostrzegł,
że to wcale nie koleś,
a raczej jakaś babka.
Zaintrygowany zatrzymał
się.
Podbiegła
do samochodu i bez żadnych
obaw otworzyła drzwi.
–
Cześć,
jedziesz może do Kowar? –
zapytała z uśmiechem,
pakując się
do auta.
–
Jasne – odpowiedział.
Ładna, starsza babka z
długim warkoczem. Mariusz
już główkował,
jak by się z nią
przespać. – Mariusz
jestem – zaczął z
uśmiechem, chociaż
coś mu podpowiadało,
żeby jej nie ufać.
–
Ida – odpowiedziała.
– Skoro znamy już swoje
imiona, to znaczy, że
jesteśmy jak przyjaciele.
To mi przypomniało o
kimś... chciałbyś
posłuchać?