Spoglądała
na świat wielkimi, ufnymi
oczami. Bombardowały ją
tysiące zapachów, w tym
ten tak dobrze jej znany. Zapach, którego nie było
tu już od bardzo dawna.
Słońce
przyjemnie grzało, kiedy
tak sobie leżała
pod ławką.
Obudził ją
dopiero odgłos
przekręcanego w zamku
klucza. Poderwała głowę,
spoglądając
z nadzieją w szybę
przy drzwiach, a jej ogon zaczął
zamiatać ganek.
Pan wyszedł
wcześniej i pojechał
gdzieś tym dziwnym,
biegającym cosiem, w
którym ma się takie
śmieszne uczucie całego
ciała... i żołądka.
Przede wszystkim żołądka.
Warto zauważyć,
że psy nie postrzegały
upływu czasu tak jak
ludzie. Dla suki wyjście
gospodarza miało miejsce
kilkanaście godzin temu,
kiedy dla człowieka była
to zaledwie godzinka.
Z budy wychodziła
teraz młodsza pani. Suka
zawsze była
skonsternowana, kiedy zbierali się
na zewnątrz całym
stadem. Z całą pewnością
młodsza pani była
wyżej w hierarchii od
niej, jednak jak było
wyżej? Starsza pani była
alfą, czy młodsza
pani? Obie na siebie czasem warczały.
Niby młodsza ustępowała,
jednak nie zawsze. I nigdy nie była
to stuprocentowa kapitulacja.
– Cześć,
głupolku – zaszczekała
coś niezrozumiale, jednak
przyjazny ton zapowiadał
dobry nastrój. – Siad – padło
charakterystyczne, ostre szczeknięcie,
z równoczesnym machnięciem
łapą.
A więc
chciała się
pobawić! Super! Więc
rzeczywiście ma dobry
nastrój!
Suka zaczęła
się kręcić
na ganku, wymachując
ogonem, aż przywołała
ją kolejna komenda.
Dopiero po chwili doszło
do niej, że czegoś
się od niej oczekuje.
Usiadła, żeby
uszczęśliwić
młodszą
panią.
– Dobra psina – szczeknęła
przymilnie, równocześnie
ocierając łapą
łeb suki, po czym ruszyła
biegiem w stronę drugiej
budy. – Panie Marku! – szczekała
głośno.
Dobiegła w ten śmieszny,
dwunożny sposób do
mniejszej budy i spróbowała
ją otworzyć.
Była zamknięta,
przecież to oczywiste.
Pana nie było! – Niech
to... samochodu nie ma... – zaskomlała
młodsza pani, wracając
do dużej budy.
I tak znowu suka została
sama. Ułożyła
się blisko wejścia,
na wycieraczce (którą
starsza pani często
musiała trzepać)
i czekała. Może
ktoś w końcu
wyjdzie i z nią pobędzie?
Nadzieja na wspólną
zabawę nie okazała
się płonna.
– Chcesz iść
na spacerek?
Młodsza
pani pojawiła się
ponownie, kiedy powietrze zmieniło
zapach, a słońce
nie grzało już
ganku. Suka ucieszyła się
na jej widok. Jednak bardziej ucieszyła
się, kiedy młodsza
pani sięgnęła
po to ciężkie coś,
co wszyscy zakładali suce
na szyję, kiedy ją
wypuszczali za ogrodzenie.
– Siad – padła
komenda, jednak radość
nie pozwalała suce
pozostać na miejscu.
Kiedy w końcu usiadła,
cała aż
się trzęsła,
a ogon skutecznie zamiatał
ganek.
Po chwili były
w lesie. Młodsza pani
wyglądała
na bardzo zadowoloną. Od
czasu do czasu szczeknęła
coś cicho, rozglądając
się dokoła.
Suka za to buszowała w
najlepsze, wyławiając
coraz to nowe zapachy. Dziwiła
się, że
nikt poza nią nie dba o
bezpieczeństwo stada.
Przecież to był
ich teren i należało
o niego dbać. Jak tylko
poczuła zapach obcej
suki, starała się
go pozbyć. Im dalej od
bud, tym więcej było
obcych zapachów, a jeszcze dalej zaczynał
się obcy teren.
Szła
wiernie z młodszą
panią, sprawdzając
wszystko to, co wydało
się intrygujące.
Kiedy zjawiał się
inny psowaty, w towarzystwie dwunoga, suka starała
się bronić
swojej pani, swoje stado. Jednak wtedy była
karcona. Nie rozumiała
tego. Tamten na pewno chciał
zabrać młodszą
panią. A to była
jej
młodsza pani.
Przeszły
tak razem spory kawałek.
Młodsza pani czasami coś
do niej mówiła,
poocierała łapą
po łbie, albo poklepała.
Co by suka bez niej zrobiła?
Ale wtedy wróciły
do bud.
I młodsza
pani weszła, zostawiając
sukę na dworze. Suka
zawsze spała na dworze.
Na ganku. Czekając, aż
ktoś do niej wyjdzie.
Psy są
okropne. A szczególnie te duże,
długowłose.
Śmierdzą,
ślinią
się, a kiedy lgną
do ludzi, są w stanie z
nadmiaru miłości
zrzucić ze schodów. W
zimie jest to jeszcze większy
problem, kiedy owe schody są
oblodzone. Psy mogą sobie
chodzić na czterech
łapach – ludzie nie
mają tak dobrze. Muszą
balansować... a kiedy
taki czołg uwali się
całym ciężarem,
zaburzając podstawę
równowagi... jebudu! Ekspres ku ziemi, bilet w jedną
stronę!
Black Hayate Suisait Erva Pasta,
jak zwykłam ją
wołać,
należy właśnie
do takich psów. Zastanawiałam
się kiedyś
nawet, czy nie powiesić
na bramie ostrzeżenia:
„Uwaga, pies! Atak miłości
i zalizanie na śmierć
bardziej niż
prawdopodobne.” Tak, tak... śmiejcie
się... Ale kiedyś
to cholerstwo nie wpuściło
mojej przyjaciółki do
domu. Biedaczka utknęła
w połowie drogi od bramy
do drzwi i zaczęła
dzwonić, żebym
zabrała z niej psa.
To może
przy okazji rozwinę to
urocze imię, nadane suni
podczas jednej z imprez.
Black Hayate, ponieważ
przypominała z wyglądu
psa o tym imieniu, a który pojawiał
się w pewnej mandze.
Suisait, bo wchodzi pod nogi. Za szczeniaka było
to bardziej niebezpieczne dla niej, niestety podrosła
i stało się
to niebezpieczne dla wszystkich w pobliżu.
Erva... bo miała mieć
imię na „E”, a ja
miałam pod ręką
słownik portugalski. Erva
oznacza zioło. Na tym mi
się otworzyło
i to zostanie, bo pasuje jak ulał
do zachowania psinki. I ostatni człon...
Pasta! Bo dlaczego nie?
Młodsza
pani pojawiła się
dopiero rano, kiedy pan dał
suce jedzenie i poszedł
do mniejszej budy bawić
się lepką
ziemią.
Młodsza
pani się spieszyła,
a na radosne powitanie praktycznie nie zareagowała.
Zaczęła zamykać
budę, kiedy nagle
zamarła.
– No dobra... idziesz ze mną
– oznajmiła, otwierając
z powrotem drzwi.
Chwyciła
to ciężkie na szyję
i założyła
suce. Ta nie protestowała,
szczęśliwa, że
znowu pójdą gdzieś
razem. Może teraz pani
pomoże dbać
o teren? A jeśli nie, nic
nie szkodzi...
Jednak szybko się
okazało, że
nie ma na to czasu. Niemal biegły
po stromych łąkach,
gdzie było tyle zapachów,
tyle ciekawych rzeczy... no ale pani była
wyżej w hierarchii i jak
dawała polecenie, że
trzeba biec, trzeba było
biec. Po chwili zapachy się
zmieniły. Pojawił
się ten nieprzyjemny,
ciężki. Dodatkowo warkot
biegających cosiów i
szum rzeki.
– Siad – poleciła
młodsza pani, zatrzymując
się dopiero przed
ciemnym, gładkim czymś,
po którym biegały owe
dziwne cosie. Chwilę
wcześniej młodsza
pani złapała
za ciężkie na szyję
i nie pozwalała suce
odejść.
Tyle interesujących
rzeczy dokoła... dopiero
po chwili suka się
zorientowała, że
trzeba zwrócić uwagę
na młodszą
panią, która była
już bardzo niezadowolona.
Szczekała i warczała,
wydając suce polecenie,
usiłując
wymusić reakcję.
Kiedy suka w końcu
usiadła, pani rozejrzała
się. Nie było
w pobliżu biegających
cosiów, więc szybko
przeszły na drugą
stronę ścieżki
cosiów, gdzie ponownie pani kazała
usiąść.
Następnie
poszły do kolejnego lasu,
żeby przejść
do miejsca, gdzie czuć
było dużo
sików. Bardzo dużo
sików. I kup. Ale nie psich, oj nie... te były
dwunogów. Suka pamiętała,
że było
takie miejsce, gdzie podobnie pachniało.
Po chwili miękkie
podłoże
zamieniło się
w twarde, równe. Było tu
też więcej
ścieżek
dla biegających cosiów.
I więcej
dwunogów. Jak fajnie! Może
któryś będzie
chciał się
poocierać?
Ale żaden
dwunóg nie chciał się
ocierać. Niektóre,
przeważnie młode,
patrzyły na sukę
i coś szczekały
podekscytowane, albo zadowolone. Dziwne dwunogi. Niefajnie... Ale
była z panią!
A pani od czasu do czasu nawet ocierała
łapą
po łbie suki! Krótko,
ale to zawsze coś!
Doszły
do parku, gdzie pani usiadła
na ławce i kazała
suce usiąść obok. Po
chwili suka ułożyła
się do drzemki. I
czekały. Suka nie
wiedziała, jak długo,
ale pani co chwila wyciągała
coś z sierści
i coraz bardziej się
denerwowała. Warczała.
Coś
się młodszej
pani nie podobało. Więc
to coś było
złe. A jak coś
było złe
i się pani nie podobało,
pewnie było straszne i
trzeba było się
tego bać! Młodsza
pani się boi...?
A więc
trzeba bronić młodszej
pani!
Kiedy ten niedomyty cham i
prostak w końcu się
pojawił z
dwudziestominutowym spóźnieniem,
byłam wściekła.
No jak tak można?!
– Lepiej, żebyś
miał dobrą
wymówkę – rzuciłam
tonem, który nawet totalnemu bezmózgowi wywrzeszczałby
w twarz, że powinien
uważnie dobierać
słowa.
I w tym momencie ta klucha, która
do tej pory leżała
jak zdechła pod ławką,
wystartowała. W życiu
bym nie przypuszczała, że
Blaki jest w stanie coś
takiego zrobić. Rzuciła
się na Stefana! Skoczyła
mu na pierś i powaliła
na ziemię! W sumie to
nawet się nie dziwię,
że padł
tak łatwo. Miał
prawo po naporze ponad czterdziestu kilo żywej
masy.
Na początku
zamarłam, nie wiedząc,
jak zareagować.
– FUUUUU! Zabieraj ją!!
– darł się
nieszczęśnik, kiedy psi
jęzor szorował
mu twarz.
– Z języczkiem...
– skomentowałam
zszokowana, z
ociąganiem wstając z miejsca.